Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna ..::WarlandRPG::..
..::Smocze RPG::.. - Warland...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Takie dziwactwo.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ismael Dreschel
Postać



Dołączył: 01 Mar 2010
Posty: 150
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Tam i Tu.
Płeć: Mąż

PostWysłany: Nie 12:54, 04 Lip 2010    Temat postu: Takie dziwactwo.

Wziąłem się ostatnio za taki projekt opowiadani - mniejsza o czym. Zacząłem pisać, lecz aktualnie trochę zwątpiłem w wartość tego czegoś, dlatego prosiłbym o poradę - pisać to dalej? Mam dość machania mieczem i rzucania czarów w fantasy (od tego odszedłem wieki temu), wszelkich horrorów psychologicznych (vide nieukończone Millhaven, którego kilkanaście - bodaj z 50 - stron zalega mi na kompie) i reszta tej nudnej, standardowej literatury. Nie ukrywam, że głównym bodźcem do tego czegoś była "Gra w klasy" Cortazara. I nie, to nie jest rozprawa filozoficzna - wszystkie Bardzo Nudne Fragmenty to postrzeganie świata przez bohaterów (w tym wypadku jednego).
Uprzedzam - występuje tu często łamanie przyjętego ogólnie szablonu oraz niekonwencjonalna stylistyka, zwłaszcza w budowie zdań. To zabieg celowy.
P.S. - to jedynie zaczątek prologu, nie cały, coby nie było .

Dictum acerbum

PROLOG: Widok na płonące Imperium

***
Przez otwarte na oścież okno wpadało orzeźwiające powietrze. Wprawiało one białe, haftowane firanki w delikatny ruch. Falowały niczym para zakochanych szczęśliwców nie zważających już na cały świat i odkrywających, że poza miłością uniwersum to ma do zaoferowania tylko jakieś odpadki, tworzywa sztuczne z lekko zadrapaną etykietką "szczęście". Wzrok miał wlepiony w nieistniejący punkt na horyzoncie, wymysł abstrakcji, jakże to niesamowite mieć spojrzenie umiejscowione Nigdzie. Niby coś tam jest, ale tak naprawdę można uznać, że brakuje konkretu, jasnego celu i powołania dla tego narządu. Stał sobie ubrany w niebieską koszulę na krótki rękaw, która wisiała na nim luźno, zakrywając czarny pasek z niewielką metalową klamrą spinający na podbrzuszu jasnoniebieskie jeansy. Nie miał na nogach ani butów, ani skarpetek. Stał na ciepłym dywanie przedstawiającym jakieś geometryczne, acz bliżej nieznane naturze kształty - jakieś romby, kwadraty i koła w kolorach zieleni, żółci i błękitu. Za pomocą rąk podtrzymywał ciężar swojego ciała opierając go o parapet.
Teraz... Tak, teraz jest pełen doświadczenia i marzycielsko spoglądając w dal rozumie, że nie ma przyszłości (no future, but there is some hope). Jest tylko przeszłość i teraźniejszość, te dwie formy "tu teraz" oraz "było". "Będzie" to już tylko jakieś tam marne i niewarte rozważań gdybanie, coś, czego nie ma. Przyszłość nie istnieje. Jest jedynie obraz tego, co się dzieje oraz wspomnienia, film kręcony nieustannie (no, prawie) przez ludzką pamięć. Przyszłość ma niby-rację bytu jedynie w jednej sytuacji - gdy rozpatrujemy opcję "poza czasem", gdy wszystko jest teraz z zaznaczeniem chronologicznej kolejności na osi. Wtedy czas future istnieje - nie jest, ale istnieje właśnie. Widzimy całą oś, ale wybiegając w przód rozumiemy, że względem przeszłości dalsza część jest przyszłością. Potrzebny jest punkt odniesienia. To, właśnie to, czym jest teraz okno, głaszczący nieogoloną jeszcze (ranek, kto by myślał zaraz po obudzeniu...) twarz wiaterek i parapet nieśmiało, choć zdradziecko wbijający się w dłonie ostrym kantem pozostawiając czerwoną szramę, która zniknie najdalej za godzinę. A może nie? Przyszłość pokaże. Wtedy, gdy stanie się teraźniejszością, a ona przeszłością. I tak to wszystko goni do przodu, goni, goni, ciach, ucinamy i co dalej? Już nie gonimy. Spokój, szczęście, miłość. Skończyło się, można sobie pozwolić na luksus wspominania. Ciekawe, gdzie teraz jest Wiktor i co porabia.
To wszystko było warte włożonej pracy, by teraz spoglądać na płonące Imperium.

***

Myślał, że ten rytuał strefy profanum będzie go prześladował już na zawsze. Życie nie było ani buddyjskim kołem, ani idealnie prostą linią o wyraźnie zarysowanych końcach, punktach A i B. Nie było dążenia od A do B. Wszystko zlewało się w jedną kliszę wyjętą z tych aparatów starej marki, jakieś tam pojedyncze zdjęcia splecione w wątpliwej autentyczności całość. Każdy gest, każde słowo, każda czynność stawała się przyłożeniem woli do szablonu ułożonego nie przez ludzi, ale przez Zgromadzenie: byt wielki, potężny, jednocześnie rzeczywisty i nieistniejący. Człowiek był indywidualistą, dopóki wiedziony torturą samotności i chęcią uspołecznienia się nie zbierał się w mniejsze i większe grupki, wtedy wola ogółu zastępowała wolę jednostki. Wola ogółu była wolą jednostki, ogół był ogółem, ale nie był jednostką, która była częścią ogółu, kwadrat jest prostokątem, prostokąt nie jest kwadratem. Jednostki nie było, bo przecież pewne rzeczy stały się automatyczne i oczywiste, a o oczywistościach się nie mówi. Prawdziwy indywidualizm wymarł zupełnie i nikt nie mógł z całą pewnością powiedzieć o sobie, że takim to osobnikiem jest. Cokolwiek by nie robił, zawsze przyłoży rękę, słowo i wolę do szablonu, choćby nie wiadomo jak tego nie chciał. Pewne wzory wniknęły tak głęboko w istotę człowieczeństwa, że znikły z nich nawet pierwotnie obecne niewiadome, wszelkie iksy i igreki były wyłączone przed nawias, a potem po prostu zastąpione ogólnie (to znaczy przyjętymi przez ogół) liczbami wiadomymi. Kto zatem mógłby być indywidualistą? Samotnik, tylko samotnik, który pozbyłby się całej socjologicznej i psychologicznej matematyki, pozostawał mu tylko niczym nie zdegenerowany nienaruszony humanizm instynktu. To ktoś, dla kogo nie ma to i to, nie ma nic, co by się wiązało z tamto. Jest coś absolutnie nowego, niezwykłego i tworzącego się. Wtedy dopiero osobnik taki staje się indywidualistą, bo nie jest związany z żadną grupą. Romantyczne budowanie nowego, idealnego świata, Arkadii samotności, Edenu bez węża i Ewy.
Jednak pozbycie się szablonu było ponad siły biednego Olka, który klął (nie rozpaczał, a klął właśnie - wyrażał sie gniewem i nienawiścią, nie rozpaczą i lękiem, typowy samiec, skurczybyk) i dalej użerał się ze swym życiem. Nie cierpiał bynajmniej z powodu odczuwanej niewoli narzucanej przez system
(bo czym była wolność? Stan, wspólna nazwa wymyślona dla określenia grupy zachowań, to, że mogę powiedzieć, co chcę, mogę iść gdzie chcę, mogę zrobić co chcę, mogę co chcę, co chcę, chcę...)
ale rutyny. Nawet w zawodzie dziennikarza, czyli takim, w którym rutyna nie powinna mieć racji bytu, gdzie jest bieg, bieg od wydarzenia do wydarzenia, od zdarzenia do zdarzenia, od słowa do słowa, cierpienie, radość, rocznica, koncert, katastrofa - wszystko zbierało się w jedno i nie pozwalało, by odetchnąć. I tak było na początku. Jednak z czasem Aleksander zaczął zauważać, że coś (uniwersalne słowo określające wszystko, czego inaczej nie da się nazwać, można je zaliczyć do grupy słów nieświadomie/powszechnie metafizycznych) jednak nie zgadza się w tym wzorze. Może wyliczenia były niepoprawne, mogło tak być, zwłaszcza, że szablon nie lubił, gdy ktoś się pomyli przy jego obliczaniu. Także opisywanie zlotu motocyklistów w Tolkmicku, samobójczej śmierci pani Orzechowskiej, koncertu Vadera, który nie tak dawno odbył się w klubie Echo, czy akcji wolontariatu Caritas na rzecz ofiar wielkiej wichury gdzieś tam na zachodzie przestało być przygodą, życiem na szlaku i w słodkich niewygodach, lecz stało się rutyną - przeklętym słowem, po którego wypowiedzeniu należy zawsze splunąć przez lewe ramię (pfu!), gdyż samo Licho nie wywoływało tylu nieszczęść, co właśnie bożek śmierci zawodowo-społecznej, jakim jest Rutyna.
Wtedy właśnie wzbudził się w Aleksandrze cichy bunt, tłumiony przez wzór na poprawnego obywatela, dzięki któremu utrzymywany był porządek i ład na świecie. Nie wyrażał głośno swego niezadowolenia będąc pewnym, że nikt nie odbierze jego słów, formy, która jest nakładana na myśli często całkowicie je zniekształcając próbą upiększenia bądź brakiem odpowiednich środków artystycznych, nie odbierze jego słów tak, jak należało. W tym leżał cały problem. Myśli były doskonałą formą intencji, słowa jej niepoprawną imitacją. Alek chciał zmiany, jednak nie był dokładnie świadom, jakiej. Nie chciał wolności, chciał zainteresowania duchowego, rozrywki metafizycznej, różowych lodów dla ochłody rozgrzanego żarem ducha. Krótko mówiąc: realizacji siebie. Ale system nie chciał mu tego dać, to nie on był najważniejszy, tylko społeczeństwo. A dla społeczeństwa będzie lepiej, gdy on będzie pracował jako rzemieślnik, nie jako artysta tworzący wyszukane, karmiące ducha formy. Aleksander rozumiał to i po cichutki szanował, tak, by nikt nie zauważył, że w ogóle zwraca na to uwagę. Bo to już było zastanawianie się nad oczywistością, powrót ad fontes, czyli do tyłu, do tyłu, co to znaczy, skąd się wzięło, czemu niebieskie jest niebieskie, a nie zielone, a gdzie indziej niebieskie is blue, but not green. Czemu dom, czemu drzewo, czy drzewo nadal byłoby drzewem, gdybyśmy nie nazwali tego drzewem lub tree lub lignum? To jest oczywistość, tak po prostu jest, gdzieś wszak musi być początek definicji. Fundament dla ogromnych gmachów i pałaców w postaci definicji, literatury i nauki. Gdy tego zabraknie nagle okazuje się, jacy nadzy jesteśmy i jak nam bardzo zimno (bądź gorąco, czemu nie).
I właśnie wtedy Los, Fatum, Opatrzność, Niesamowity Przypadek, Karma (niepotrzebne skreślić) pokazał mu coś (ach, to słowo!) ciekawego. W najodpowiedniejszym momencie zadziałał mechanizm, wzór na funkcję kwadratową aikskwadratplusbeiksplusce, znana wszystkim parabola (bynajmniej nie ta znana z przypowieści biblijnych, literaci i filologowie zakichani, bądźmy poważni, mathematics is the queen of sciences) której ramiona są skierowane w górę. Lot ptaka wodnego, który spada z niesamowitą prędkością ku wierzchołkowi, rybie zapewniającej mu przetrwanie, a następnie wznoszącemu się z powrotem w przestworza.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ismael Dreschel dnia Nie 12:55, 04 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
anita89
Postać



Dołączył: 04 Gru 2012
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Dama

PostWysłany: Wto 16:21, 04 Gru 2012    Temat postu:

Całkiem nieźle Ci to idzie Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin