Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna ..::WarlandRPG::..
..::Smocze RPG::.. - Warland...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dwa (jak na razie) opowiadania

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Czw 19:46, 19 Kwi 2007    Temat postu: Dwa (jak na razie) opowiadania

W klimacie SF:


Gang


Idąc wzdłuż drogi można było coraz wyraźniej dostrzec zgubną działalność Gangu. Domy były rozwalone, nie wyglądały już jak wille bogatych mieszkańców, z których jeszcze wczoraj byli dumni. Podobnie prezentowały się monumentalne obiekty sakralne dawniej przyciągające do siebie rzesze turystów, teraz świecące dziurami po ogromnych witrażach. Nic dziwnego, że Admiralicja postanowiła z tym skończyć.
-Co my tu właściwie robimy? Dlaczego daliśmy się wciągnąć w tę gównianą misję? Jestem sto tysięcy lat świetlnych od mojego domu!
-Morda w kubeł, chamie. Rozwalimy Gang, wrócimy do chaty, nie sprostamy mu, nasze ciała będą gniły na tej śmierdzącej glebie do końca stulecia.
-Gdzie on ma właściwie swoją siedzibę?
-Nie wiem. Pewnie gdzieś pod ziemią. Ale to nie jest problemem, sami wyjdą nam na przeciw.
-Większych szans nie mamy.
-Dlaczego? Jest nas siedmiu chłopa, wszyscy mamy laserowe spluwy, a ci gangsterzy uzbrojeni są w jakieś miecze, rzadziej mają szotgany.
-Racja. Jednak dziwna wydaje się walka z tysiącem gotowych na wszystko bandytów.
-Nie myśl tyle, bo myśliwym zostaniesz!-Sierżant podniósł głos. Kapral Jenkins natychmiast przestał narzekać.
Reszta oddziału szła w milczeniu.
Przeszli obok rozwalonego wybuchem bomby atomowej wozu strażackiego, ominęli szerokim łukiem wyrwę w asfalcie o średnicy conajmniej dwóch metrów. Przed nimi majczyła we mgle fasada ogromnego ratusza miejskiego.
-Nudzi mi się-Jenkins znów zaczął nudzić.
Dla sierżanta tego było już za wiele. Wyszarpnął miecz gwiezdny i ciął nim na odlew. Puste ciało kaprala potoczyło się po drodze.
I wtedy to się stało. Ktoś strzelił plazmą, inny oddał strzał z dwururki. W każdym bądź razie rozpoczęła się jatka. Krwawa jatka. Mimo ogromnej przewagi liczebnej przeciwnika, marinsi ze stosiedemnastki dzielnie walczyli. Położyli trupem kilkunastu gangsterów, ostatni rozerwał sobie szyję dopiero trzy godziny później.



Koniec


W klimacie frantasy:



Zasadzka

Przez Las jechała kolumna jeźdźców. Wszyscy byli dobrze uzbrojeni. U siodeł wisiały sakwy na amunicję, putrynały i ciężkie szable. Ponadto większość z nich miała parę pistoletów z zamkiem skałkowym. Odziani byli podobnie, każdy miał metalowy szyszak na głowie, dwuczęściowy kirys i kolczugę pod nim. Nie wyglądalo na to, żeby jechali z jakąś misją, nikt z nich nie dzierżył sztandaru, nie było też między nimi jakichś wozów czy karet.
Nagle jeżdziec na przodzie, wyróżniający się pióropuszem u hełmu zatrzymał konia. Reszta poszła za jego przykładem.
-Wydaje mi się, że za tym drze...-Kapitan, bo to był kapitan spadł z siodła. W jego szyi sterczała długa strzała.
-Na ciemiężców!-Usłyszeli zdezorientowani żołnierze. Zza krzaków na bity trakt wyskoczyła banda wieśniaków. Chłopi rzucili się na wojaków. Byli uzbrojeni różnie, jeden dzierżył motykę, drugi pałkę, a jeszcze inny siekierę. Niektórzy ponadto mieli jeszcze święte ikony na długich tykach. I kadzidła. Tak, to zapachb kadzideł tak otępial.
-Walczcie, psie syny!-Zdzierał gardło sierżant. Od teraz to on pełnił obowiązki dowódcy. Może to apel poskutkował, a może zdrowy rozsądek, w każdym bądź razie połowa kawalerzystów uciekła tam, skąd przybyła. Sierżant i dwóch innych żołnierzy jeszcze przez chwilę wytrwali nim zginęli pod ciosami mieczy i obosiecznych szabel.
Bój trwał zaledwie kilka minut. Żaden z konnych nie zdążył choć raz wystrzelić, nie mowiąc już o ponownym naładowaniu.

***

W gęstych i wysokich trawach leżała grupka mężczyzn. A koło nich pistolety z odbezpieczonymi zamkami skałkowymi i koncerze. Na głowach mieli lekkie, metalowe misiurki. Obserwowali wioskę, która była poniżej, w dolinie.
-Gdzie jest sołtys?-wychrypiał szeptem jeden z nich.
-Tam, obok spichlerza-odpowiedział najbardziej wysunięty do przodu.
-Dobra, ściągam go-strzelec wyborowy wyjął z pokrowca lunetę i przymocował ją do muszkietu. Chwilę trwało, nim miał całkowitą pewność, potem rozległ się huk i jedna z postaci stojących na placyku zatoczyła się do tyłu, a następnie upadła.
-Teraz albo nigdy! Za Barona!-Ryknął jeden z obserwatorów, chwycił pistolet do lewej ręki, w prawą złapał miecz i zbiegł w stronę wioski. Reszta biegła za nim, strzelając raz po raz, czym polożyli trupem kilkunastu mieszkańców, nim dobiegli do pierwszych zabudowań. Atakującymi byli ocaleni żołnierze. Wycięli w pień wieśniaków i podłożyli ogień pod ich domy.

Biedny zawsze przegra z bogatym. Przynajmniej w tym życiu.


Proszę o wybaczenie mi wielu błędów, w wolnym czasie je poprawię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jano dnia Pią 15:12, 20 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jasir (Viron) Mahdi
::Mistrz Gry::Admin::
::Mistrz Gry::Admin::



Dołączył: 04 Sty 2007
Posty: 9174
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tajemnica
Płeć: Mąż

PostWysłany: Czw 21:08, 19 Kwi 2007    Temat postu:

Hmmm...nie patrząc na błędy...całkiem niezłe!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Pią 15:00, 20 Kwi 2007    Temat postu:

Dzięki, błędów zaraz nie będzie, pisałem to dwa lata temu na jakiejś stronce, o której dopiero teraz sobie przypomniałem, a wtedy z "logiką" i pisaniem na klawiaturze cienko było Neutral .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jasir (Viron) Mahdi
::Mistrz Gry::Admin::
::Mistrz Gry::Admin::



Dołączył: 04 Sty 2007
Posty: 9174
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tajemnica
Płeć: Mąż

PostWysłany: Pią 19:05, 20 Kwi 2007    Temat postu:

Heh...u mnie identycznie

Tylko o mnie denerwuje...szotgan (przez shot Wink )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Pią 19:11, 20 Kwi 2007    Temat postu:

Mam taką zasadę, że piszę, mniej więcej tak, jak się czyta. (bazuka. szotgan, gan. szmajser), wyjątkiem jest glock .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jasir (Viron) Mahdi
::Mistrz Gry::Admin::
::Mistrz Gry::Admin::



Dołączył: 04 Sty 2007
Posty: 9174
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 44 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tajemnica
Płeć: Mąż

PostWysłany: Pią 19:13, 20 Kwi 2007    Temat postu:

Heh...spolszczenie
Niech tak bedzie Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Wto 18:54, 08 Maj 2007    Temat postu:

Jak z tygrysami tańcowałem

Jako adept Wyższej Uczelni Magicznej byłem biedny. Nie szastałem kasą na prawo i lewo, jak sobie zapewne pomyśleliście. Nie, wręcz przeciwnie. Żyłem o chlebie i wodzie (teraz sprawdźcie w słowniku, co znaczy ironia). Pieniądze traciłem, bo musiałem za nie kupować wiele różnych książek czy innych rzeczy. Czasami też kilkoma banknotami sugerowało się nauczycielom, że może pomylili się przy podliczaniu punktów z ostatniego egzaminu pisemnego.
Z tego powodu zatrudniłem się w lokalnej gazecie z ambicjami bycia dziennikiem krajowym numer jeden. Ale żeby takim być, trzeba było zachwycić czymś ludźmi. Dlatego " Iliona Gazieta" zmuszała swych dziennikarzy i reporterów do często niezgodnych z prawami człowieka zadań. Na przykład robienie fotografii podniebienia lwu, przeprowadzanie wywiadu z rekinem czy przejście nad wodospadem Niagara w powietrzu (co z resztą się nie udało).
Dzisiaj znów otrzymałem tego typu zadanie. Miałem przebrać się za papuga (zmutowaną papugę) i "tańczyć" z tygrysami w pobliskim cyrku.
Przyznam: do pomysłu podszedłem dość sceptycznie, ale redaktor płacił w złocie, więc postanowiłem go nie zawieść.
Zaczarowałem sobie ciało tak, że było teraz kolorowe jak u papuga. Szybko zrobiłem sobie zdjęcie i porównałem z obrazkiem w dziecięcej encyklopedii zwierząt. Ujdzie.
Przed wyjściem z kamienicy, w której mieszkałem wraz z jakąś babcią zadzwoniłem do dyrektora cyrku i zapowiedziałem swoje przyjśćie. Zgodził się, nawet ucieszył.
Teraz trzeba było tylko uśiąść na latającym dywanie i poleciałem na obrzeża miasta. Tam właśnie obozowała trupa cyrkowa.
- Pan Janusz? Zapraszamy, zapraszamy - usłyszałem głos dobiegający z ogromnego, czerwonego namiotu. Rozpoznałem go natychmiast. Co prawda, telefon głos trochę zniekształca, ale wiedziałem, że mówił to dyrektor cyrku.
Wszedłem pod tropik. Po środku namiotu urządzono arenę, była posypana piaskiem. Czy mi się zdawało, czy widziałem tam czerwone plamki? Postanowiłem zachować tę uwagę dla siebie. Dostrzegłem pod marynarką mego przewodnika rewolwer i postanowiłem, że nie będę go prowokował.
- "Występ" rozpocznie się rowno za godzinę. Póki co, możesz pomyśleć o życiu - uśmiechnął się ohydnie. - Pan redaktor powiedział mi, że przyjdzie jakiś jego człowiek z aparatem. Usiądzie tam - wskazał rząd krzeseł dla prasy - będziesz mógł mu pomachać.
Wyszedł. Usiadłem na piasku. Zauważyłem, że jest zmieszany z solą. Ciekawe dlaczego?
Zgodnie z radą dyrektora zacząłem myśleć. Walki z tygrysami się nie bałem. Ani reporter, ani przedsiębiorca nie wiedzieli, że mam przy sobie mój kostur. A dokładniej najważniejszą jego część.
A było ta tak: podczas jednej z licznych wypraw po Złote Runo straciłem rękę. I wpadłem na genialny pomysł. Do protezy, którą dostałem z ZUS-u wlałem tzw. mocz mocy - bez niego kostur czy różdżka były zwykłymi patykami. Ale pozostawał jeden problem - mocz mocy musiał "widzieć" cel, który miał być zaczarowany, żeby to zrobić. Nic nie jest doskonałe. Ale coś wymyśliłem. W palcu wskazującym wywierciłem dziurkę i załatwione. Spotkałem się z falą krytyki. Starzy magowie uważali, że bez kostura nie ma czarodzieja, ze szkoły chcieli mnie wyrzucić za to, że nie mam przy sobie regulaminowego atrybutu, ale jakoś przeżyłem. Po roku sprawa została zepchnięta na margines, działy się przecież inne rzeczy. I to o wiele ciekawsze.
Podsumowując: te wyrośnięte koty mogły co najwyżej się zesrać.
Moje rozmyslania przerwało pojawienie się pierwszego widza. Potem przyszedł następny, a po paru minutach na trybunach siedziała cała wataha rządnych krwi ludzi. Gdy większość miejsc zostałas zajęta, z krzesła podniósł się jakiś facet w czerwonym uniformie, zapewne herold, zatrąbił i zapowiedział:
- Walka fanatycznego dziennikarza z tygrysami prosto z Sawanny zaraz się zacznie!
Faktycznie. Zwierzęta wprowadzono. Wyraźnie dało się dostrzec, że były wygłodzone.
Otoczyły mnie. Łaziły w kółko zawężając krąg.
Zostało mi teraz tylko czekać, aż się na mnie rzucą. A ja nie byłem cierpliwy.
- Sekhr' ahr - warknąłem. Z mojej ręki wyleciał strumień niebieskiego światła, ktory zabił pięć zwierząt. Ostatnie skoczyło mi do gardła, ale byłem szybszy. popisałem się zręcznym unikiem, i walnąłem je pięśćią w kark łamiąc go.

Do teraz chodzę w skórze nieszczęsnego tygrysa. Muszę przyznać, że wygodna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Sob 17:05, 02 Cze 2007    Temat postu:

- Musisz wiedzieć, że smoka jest w stanie zabić byle wieśniak z motyką. Wystarczy, że się nie przestraszy i będzie miał trochę szczęścia. Z tym bywa jednak różnie. Ale one nie zasługują na tak łagodną śmierć. Muszą CIERPIEĆ. Dlatego mądrzy mędrcy ze stolicy wynaleźli coś genialnego - smokobijca. Ból przez niego zadawany jest tysiące razy silniejszy od tego, który czuje człowiek żywcem obdzierany ze skóry. Nie da się go opisać. A wszystko zmieszczono w niewielkim pocisku wystrzeliwanym z kuszy w stronę tych plugawych gadów. Będą latały darte na strzępy od wewnątrz jeszcze kilka godzin, nim zdechną jak sabaka pod płotem.
Finarfin kiwnął głową. Od wieku chłopięcego marzył o pomaganiu ludziom zadając ból innym istotom. A najpodlejszymi z podłych były smoki. Ohydne, krwiożercze bestie ziejące ogniem i zabijające niewinnych wieśniaków oraz ich trzodę.
Finarfin brał udział w wielu bitwach, przez co miał duże doświadczenie bojowe. Po wróceniu z przegranej dla Królestwa kampanii mającej na celu odbicie Zachodniej Prownicji z rąk orków, wstąpił do Zakonu Smokobójców, gdzie poznając tajniki tego fachu w końcu mógł wziąć udział w zajęciach praktycznych.
- Teraz krótka instrukcja obsługi smokobijca - kontynuował Mistrz Ulrich - bierzemy pocisk, wyciągamy z niego dwa patyczki - zademonstrował - Po tym zabiegu urządzenie jest gotowe do zabicia gada. Zaraz przekonamy się, czego dowiedziałeś się przez kilka ostatnich lat nauki.
Mistrz Ulrich podał Fanarfinowi kuszę, dwa smokobijce oraz bukłak z gorzałką (mimo, że przy zabijaniu smoka, trzeba mieć czysty umysł, początkujący powinni zdusić obawy przed plugawcem alkoholem), po czym odszedł gdzieś w las.
Finarfin przygotował kuszę do strzału. Znalazł sobie dość duży głaz za którym usiadł. Oparł broń o gałąź niskiego drzewka. Co jakiś czas pociągał kilka łyków z bukłaka. Był bardzo podekscytowany. Jego marzenia wkrótce miały się ziścić. Wreszcie zabije ognioziejca. Wreszcie będzie bratem Zakonu Smokobójców. Wreszcie dostanie pierwszą wypłatę, którą będzie otrzymywał dożywotnio. Wysoką wypłatę.
Jednak nic. Godzinę już czeka, a plugawca ani widu, ani słychu.
Kusza zaczęła ciążyć Farfinowi w rękach. Dalej nic.
Smok jednak zaatakował. Zrobił to podstępnie, od tyłu i niespodziewanie, co potwierdziło tezę, że te stwoey są wyjątkowo podłymi i tchórzliwymi istotami. Mimo, że przyszły Smokobójca zauważył niebezpieczeństwo w ostatniej chwili, zdołał chwycić broń, odwrocić się i wystrzelić. Trafił za pierwszym razem. Ogromne, czerwone bydlę zaskamlało i zaczęło się miotać, przy czym wydawało dźwięki nie do opisania. Z oczów ciekła mu jucha.
Fanarfin patrzył na to z lubością. Lubił zabijać, musiał to lubieć, jeżeli chciał dostać się do Zakonu. Ale kilku godzin stać i patrzyć na przydługą agonię mu się nie chciało. Dlatego chwycił pozostawiony przez kogoś na trawie specjalny oszczep służący do dobijania smoków. Miał on długie drzewce zakończone półmetrowym szpikulcem, z którego wystawały liczne kolce, rogi i inne rzeczy służące do rozdzierania wnętrzości.
Wbił włócznię w bok potwora. Tamten ryknął z bólu i zwiotczał. Nieruchome cielsko z głuchym dźwiękiem upadło na glebę.
- Gratulacje, bracie - pochwalił Fanarfina Mistrz Ulrich.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jano dnia Czw 19:12, 10 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Azazel
Zabójca



Dołączył: 16 Kwi 2007
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z czarnej dziury

PostWysłany: Nie 18:06, 03 Cze 2007    Temat postu:

Bardzo fajne. I rzuca nowe swiatło na smoki. Sczerze mówiąc, ten ich rodzaj bardziej przypadł mi do gustu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Nie 18:33, 03 Cze 2007    Temat postu:

Ja też Razz .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jano
Zabójca



Dołączył: 31 Sty 2007
Posty: 1280
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Cholerzyn

PostWysłany: Czw 19:19, 10 Sty 2008    Temat postu:

Opowiadane grozy:

- Co pan o tym myśli doktorze Huterr?
Spojrzałem na potężnego sanitariusza, a zaraz potem przeniosłem swój wzrok na naszego pacjenta. Był to mężczyzna niestary jeszcze - na oko - dekadę, dwie najwyżej starszy ode mnie. Jego włosy - przyprószone gdzieniegdzie siwizną - tylko dodawały powagi i jakby siły wyrazistej twarzy o ostrych rysach i nieco szpiczastym nosie. Szare, skupione oczy wpatrywały się we mnie. Były głębokie i śmiałe, przenikliwe i tajemnicze zarazem. A teraz zdawały się czekać na coś.
Chciałem odwrócić wzrok i odpowiedzieć na zadane mi przed chwilą pytanie, ale spokój wpatrujących się we mnie źrenic nie pozwalał oderwać od nich spojrzenia. Spokój właśnie!
Edmund Tloep - nasz (a właściwie mój) pacjent - był osobą, która przez ostatnie dwa miesiące obserwacji sprawiała najwięcej kłopotów. Ośmielę się stwierdzić nawet, że był najbardziej niesforną personą, którą gościliśmy w naszym zakładzie. I mam podstawy sądzić, że mnie co najmniej nienawidził.
Nie. Nie atakował mnie, nie krzyczał żadnych wulgaryzmów pod moim adresem i nawet wobec innych zwykł mówić, że niczego złego o mnie powiedzieć nie może. Wszak wykonuję tylko swoją pracę....
Sytuacja jednak zmieniała się diametralnie kiedy zostawaliśmy sami. Wtedy to nawet nie podnosząc głosu mówił mi, że tylko ja stoję mu na drodze do tego, aby wyrwać się z tego szpitala. Często też napominał o tym, iż zemści się za to, a kara jaką dla mnie przygotuje pokaże mi co znaczy zadzierać z kimś takim jak on.
W ogóle Tloep jest osobnikiem z którym wiąże się całkiem ciekawa historia. I wbrew pozorom trudna do wyobrażenia.
Około trzech miesięcy temu, ten praktycznie nie znany nikomu postronnemu bankowiec, został zupełnie przypadkiem nakryty podczas odprawiania jakichś mrocznych rytuałów i składania w ofierze uprowadzonych wcześniej dzieci. Właściwie tyle wiem na pewno. Wszystko pozostałe to tylko moje domysły i spostrzeżenia wynikające z urwanych zdań i półsłówek, które pojawiły się podczas jego przebywania na obserwacji w naszej placówce.
A z tego co mówił wynikają zadziwiające rzeczy. Tloep z właściwym sobie spokojem i niewzruszonością powtarzał, że znajduje się pod specjalną opieką jakiegoś przerażającego bóstwa, któremu to w ową feralną noc składał ofiarę z dziecka. Ponadto kilkakrotnie próbował wmówić mi, że nie ma sensu abym zajmował się jego osobą, gdyż - jak obydwoje wiemy - jest on zupełnie zdrowy, a wszystkie moje wysiłki zakończą się fiaskiem. A skutek będzie taki, że przy pomocy swojego plugawego idola ukarze każdego, kto ośmieli się wystąpić przeciw niemu.
Jeżeli chodzi o samo aresztowanie, to przebiegło ono na tyle sprawnie i szybko, że cała sprawę władzom udało się zatuszować. Nie wiem tylko w jaki sposób wytłumaczono biednym rodzicom, że ich zaginione pociechy odnalazły się poćwiartowane w jednym z mieszkań w samym centrum ruchliwej dzielnicy. A może nawet niczego im nie powiedziano? Ja w każdym razie o nic nie pytałem dżentelmenów, którzy dostarczyli pacjenta do mojej placówki.
Zapewne zastanawiający jest fakt, dlaczego takiego zwyrodnialca umieszczono w szpitalu, zamiast od razu posłać go do zakładu karnego o podwyższonym nadzorze, zamknąć tam i wyrzucić gdzieś klucz. Odpowiedź jest równie banalna jak całe nasze ojczyste prawo. Otóż adwokat przyjął strategię obrony, która sugerowała niepoczytalność oskarżonego w momencie popełniania zbrodni, czego następstwem było skierowanie go na dwumiesięczną obserwację do naszego oddziału. A dzisiaj, po jeszcze jednej rozmowie z pacjentem miałem zadecydować o jego dalszym losie...
- Doktorze Huterr? Pana opinia...
Edmund Tloep nadal wpatrywał się we mnie i miałem wrażenie, że jego szare oczy pozbawione są życia. Nie mrugając czekał.
Właściwie w ogóle mu się nie dziwiłem. W tym momencie byłem panem jego losu i musiałem zgodnie z własnym sumieniem odpowiedzieć na pytanie: zamknąć do końca życia, czy przypisać proszki i zwolnić do domu...
Wspominałem już, że sprawiał mi on największe problemy w całej mojej karierze?
Właściwie wszystko to działo się, gdy na oddziale, nie licząc pacjentów, zostawałem sam, najczęściej podczas nocnych dyżurów. Tloep przychodził do mnie i starał się nakłonić do uległości i natychmiastowego wypuszczenia poza szpital. Kiedy stanowczo się temu sprzeciwiałem wybuchał od wewnątrz (rozpoznawałem to po czerwienieniu się na twarzy), ale z sykiem wypuszczał powietrze po czym mówił mi, spokojnym - typowym dla niego - nieczułym głosem, że jego pan - Landis - tak, to właśnie to imię padało kilkakrotnie z jego ust - ukarze mnie i odwróci tylko cierpienie którego przeze mnie doznał.
To jednak nie wszystko. W ciągu ostatniego tygodnia - domyślając się mojego stosunku do jego choroby - próbował ucieczki. I co ciekawe bardzo dokładnie, choć nieco chaotycznie i w pośpiechu opracowane plany miały sporą szansę się powieść, a zawodziły tylko przez nieszczęśliwy dla niego zbieg okoliczności, czyli mówiąc krótko: Tloep miał olbrzymiego pecha!
Najpierw - tknięty nie do końca zrozumianym przeze mnie do teraz przeczuciem - poszedłem zapytać go o coś nieistotnego, przy czym stwierdziłem, że nie ma go w żadnym z miejsc do przebywania w których miał prawo. Za drugim razem - już za progiem szpitala - wpadł na niego jakiś dzieciak na deskorolce. Przewracając się uderzył o ziemię głową i stracił przytomność. A zaaferowany dzieciak popędził zawiadomić o wypadku lekarza ze znajdującego się obok szpitala...
Na dodatek jeszcze godzinę temu zaczepił mnie na korytarzu i jasno dał do zrozumienia, że pożałuję, jeżeli moja dzisiejsza decyzja nie będzie po jego myśli, gdyż krzywda wyrządzona słudze jego boga odwróci się przeciwko mnie... A teraz siedział naprzeciwko i lustrował swoimi szarymi, nieczułymi oczami...
- Doktorze Huterr? Czy coś nie tak?
Spojrzałem na olbrzymiego sanitariusza, uśmiechnąłem się. Już otworzyłem usta...
- W porządku kolego. Przepraszam, zamyśliłem się trochę - usłyszałem obok. Przeniosłem spojrzenie na pacjenta, który zastygł na chwilę z półprzymkniętymi ustami. Jego szare, nieczułe oczy wpatrywały się we mnie nadal i przysięgam, że przez chwilę tliły się w nich iskierki triumfu.
- Analizując wszystkie wyniki naszego pacjenta - rozpocząłem - a także biorąc pod uwagę jego zachowanie podczas pobytu u nas, moja opinia może być tylko jedna...
W tym momencie nie wytrzymałem - chciałem rzucić się na siedzącego naprzeciw zbrodniarza, ale na barkach poczułem tylko olbrzymie i mięsiste dłonie sanitariusza sadowiące mnie z powrotem na miejscu. Pacjent zaczynał się wiercić z niecierpliwości.
- Spokojnie panie Edmundzie. Chyba wszyscy chcemy usłyszeć opinię doktora...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jano dnia Pią 21:57, 11 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ashina
Łowca Demonów



Dołączył: 10 Lis 2007
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Moon Town
Płeć: Dama

PostWysłany: Pią 20:23, 11 Sty 2008    Temat postu:

Nawet nie złe

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin