Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna ..::WarlandRPG::..
..::Smocze RPG::.. - Warland...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Historia Nerevana

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nerevan
Kapelan Pogromców Smoków



Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 1424
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Mąż

PostWysłany: Czw 14:23, 30 Lip 2009    Temat postu: Historia Nerevana

To jedynie zaczątek dłuższej historii. Co jakiś czas będę dorzucał kolejne części. Proszę o ocenę i krytykę.

Nerevan
(1)
Większość gości o tej porze już usnęła. Niektórzy poszli do swoich pokojów, inni po prostu zasnęli siedząc przy stolikach. Jak widać nawet największa wola zabawy nie wygra ze zmęczeniem i upojeniem alkoholowym.
Przytomnych pozostało dwóch gości.
Pierwszy cokolwiek nie pasował do tego miejsca. Nawet nie chodziło o kilkudniowy zarost, dziwny płaszcz i coś w rodzaju czarnej sukienki spod niego wystający. Nie chodziło nawet o śmieszny biały kawałek materiału pod jego głową, nie chodziło nawet o złoty krucyfiks, który miał zawieszony na szyi.
On był po prostu trzeźwy.
Co prawda w zasięgu ręki miał mocny- bez zwątpienia- alkohol, lecz był w nienaruszonym stanie.
Jeśli już mowa o ręce… To ów osobnik przy lewej miał podwinięty wysoko rękaw, zaś przy nadgarstku miał zakrwawiony opatrunek.
Siedział przy swoim stoliku tępo patrząc się w sufit.
Drugim klientem był elf. Ubrany był w niezwykle bogate, jedwabne ubranie, co kontrastowało z ubiorem reszty bywalców karczmy. Miał ciemną karnację i długie, kruczoczarne włosy. Do tego oczy: niczym dwa czarne węgle, które zdawały się być cały czas czujne i poważne, mimo, iż na twarzy widniał niezbyt przyjemny uśmiech, który nie miał wiele wspólnego z radością, już prędzej z zimną etykietą i profesjonalizmem.
Oddech nieco śmierdział mu tytoniem i alkoholem ale nie było po nim widać, żeby specjalnie mocno to na niego oddziaływało. Może trochę. Ale tylko trochę.
Pierwszy z klientów w końcu opuścił wzrok i natrafił na szklankę z alkoholem. Wyciągnął rękę i już miał ją wziąć w dłoń, kiedy elf błyskawicznie znalazł się obok niego i szybkim ruchem ręki strącił szklankę na podłogę. Rozbite szkło rozsypało się po podłodze a płyn rozlał się pozostawiając plamę na drewnianej podłodze.
Człowiek przez chwilę jeszcze trzymał dłoń w tej samej pozycji po czym ją opuścił i nie spoglądając na elfa zapytał:
- Co znowu? O co chodzi?
- Myślałem, że nie pijesz alkoholu.- odpowiedział elf siadając przy jego stoliku.
- Od dziś piję.- powiedział człowiek już spoglądając na elfa. Nie lubił na niego patrzeć. Ten złowrogi uśmieszek i wzrok bezlitośnie wwiercający się w duszę…
- Niedobrze z tobą, klecho. Najpierw chcesz podciąć sobie żyły, teraz się upić… Czyżby kryzys wiary? HAHAHA…!!!- śmiech elfa był nie do zniesienia.
- Zamknij twarz, Viron. To moja sprawa. Nic ci do tego.
- Nie? Nudno bez ciebie by było, klecho. Zawsze można się pośmiać z twoich nędznych wysiłków sprawienia, by świat był “lepszy”. Ale “lepszy” według twojej definicji.- powiedział Viron Virion Redriel nachylając się lekko do człowieka.- A może zaprzeczysz? O, Carlu Peterze von Nerevanie?
- Siedź cicho…- odparł Carl z nutą rezygnacji w głosie.- Najpierw “ratujesz mnie” od śmierci samobójczej. Idiotyzm, miałbyś jednego wroga mniej. Teraz zaś próbujesz mnie jeszcze bardziej dobić? To w twoim stylu, Viron.
- Co jest przyjemnego w dobijaniu kogoś, kto już nie żyje? Albo przeklinaniu kogoś, kto tych przekleństw nie słyszy?- Viron znów się roześmiał.
- Mam swoje powody, by nie siedzieć dłużej na tym świecie.- odparł Carl zaciskając kurczowo dłoń.
- Oh, doprawdy? Jakie to powody, klecho?- zapytał niskim, niemal dziecięcym (i na pewno przedrzeźniającym) głosem Viron.

(2)
Gardenfallen było miasteczkiem leżącym na północy Cesarstwa. Była to spora mieścina, choć wielkością ustępowała okolicznym miastom: Vermontowi, Navver czy Terkus. Jednak porównawszy ją do innych tego typu miasteczek mieszkańcy Gardenfallen mieli powód do dumy, gdyż mimo skromnych warunków miasteczko rozwijało się w naprawdę szybkim tempie.
Chłopiec wybiegł z domu. Odwrócił się szybko i pomachał rodzicom na pożegnanie.
- Do zobaczenia synku! Nie wracaj za późno!- krzyknęła z drzwi matka i pomachała mu radośnie po czym wróciła do domu zająć się swoimi obowiązkami.
Chłopiec wyszedł poza miasto raźnym, wesołym krokiem i ruszył w stronę lasu. Znał leśne ścieżki i trakty, które były bezpieczne. Nie bał się, bo czego miałby się bać? Był przecież duży i silny.
W końcu doszedł do upragnionego celu.
Był to leśny staw znajdujący się na okrągłej polance otoczonej zewsząd drzewami. Trawa była tu miękka i przyjemna, aż chciało się usiąść, położyć i odpocząć. Woda w stawie była krystalicznie czysta, idealna do napojenia strudzonego wędrowca.
Istny raj. To miejsce było wspaniałe.
Przy stawie siedziała dziewczynka.
- Hej! Już jestem!- krzyknął chłopiec podbiegając do niej.
Dziewczę się odwróciło, uśmiechnęło i wstało. Pobiegło na spotkanie z ukochanym.

(3)
Od tamtej pory spotykali się bardzo często. Nie było rady codziennie, ale w najgorszych momentach było to co najmniej jedno spotkanie w tygodniu.
Oboje byli w tym samym wieku. Dorastali. Nadszedł taki czas, gdy mieli już 16 lat i byli coraz bardziej samodzielni. Zmieniali się, lecz ich tajemne, magiczne miejsce nie.
Czas płynął im na leżeniu w trawie, rozmowach i wzajemnych “achach” i “ochach”. Byli sobą po prostu zachwyceni i zakochani po uszy.
- Mamo! Wychodzę!- krzyknął chłopiec wychodząc z domu.
Nie czekał na odpowiedź. Może by zaczekał, by ostatni raz usłyszeć głos matki, gdyby wiedział, co go czeka.
Doszedł do swojego raju. Jak zwykle ona już na niego czekała- to on zawsze przychodził drugi. Ona znała inną ścieżkę, krótszą, lecz nie chciała mu jej zdradzić.
Przywitali się ciepłym pocałunkiem i położyli w trawie. Leżeli obok siebie w milczeniu.
- Już niedługo.- powiedział w końcu chłopiec (mężczyzna?). Na nic innego nie był w stanie się zdobyć.
- Tak… Niedługo…- odpowiedziała dziewczyna (kobieta?).
Leżeli tak i patrzyli w niebo rozmyślając o przyszłości, która rysowała się w pięknych barwach.
Nawet nie zauważyli, jak szybko minął dzień. Na niebie pojawiły się jasne gwiazdy i pięknie świecący księżyc.
- Chyba powinniśmy się już zbierać…- powiedział chłopiec.- Już późno…
- Jeszcze troszkę…- przerwała dziewczyna- Jest mi tak dobrze… Ach…
Świst. Szmer.
Chłopak zerwał się na równe nogi. Co to było?
Zobaczył w ostatniej chwili.
Istota była podobna do człowieka, lecz miała czerwone, świecące oczy i długie, białe zęby, które były odsłonięte w paskudnym uśmiechu. Nim chłopak się zorientował już leżał na ziemi, a z rany na głowie wynikającej z uderzenia (to było coś o dużej sile… Ale z drugiej strony wydawało się, że to była… dłoń?) zaczęła sączyć się krew.
To wszystko wydarzyło się w ciągu zaledwie kilku (3? 4?) sekund.
Chłopak pogrążył się w ciemności słysząc wcześniej dziewczęcy krzyk.


(4)
Wyrwany z ciemności. Ból. Krzyk.
To był jego krzyk. Krzyk bólu i rozpaczy. Wciąż był na polanie, która niegdyś była rajem, a teraz była piekłem.
Był sam. Nigdzie nie było ani jego ukochanej, ani tego… potwora.
Gdzie jesteś?! Gdzie jesteś…
Jak ona miała na imię?
Jak ona miała na imię… Jak ona miała na imię… JAK ONA MIAŁA NA IMIĘ? JAK SIĘ NAZYWAŁA MOJA UKOCHANA?

Nie pamiętał.
Nie pamiętał również jej twarzy. Nie pamiętał nic. Pamiętał, że kiedyś, całe wieki temu był ktoś, kto go kochał, ale co to była za istota? Jak się nazywała? Skąd pochodziła?
Nie pamiętał…
Jak ja mam na imię?
Tego również nie pamiętał. Nie pamiętał kim jest. Pamiętał, że był ktoś, kto go kochał. I że to miejsce… To miejsce było kiedyś rajem, a dziś stało się piekłem.
Z niemałym trudem podniósł się na nogi. Rozejrzał się. Nic. Nie pamięta, jak stąd wyjść, jak opuścić to miejsce. Ale musiał iść. Inaczej umrze.
Ruszył do lasu. Słońce właśnie pojawiło się na horyzoncie.
Szedł przez siebie z paskudnym uczuciem rezygnacji. Co teraz? Co miał zrobić?
Iść przed siebie? Iść przed siebie całą wieczność? Iść drogą, która prowadzi donikąd?
Więc szedł. Był zupełnie sam, towarzyszył mu tylko łagodny śpiew lasu. Szum drzew… trzask łamanych pod nogami gałęzi… radosne ptasie piosenki. Były to odgłosy, które radują duszę, które uspokajają i pozwalają cieszyć się życiem. Ale chłopca to nie było w stanie pocieszyć. Chyba już nic nie było w stanie.
Ten las był dla niego czymś obcym, czymś zupełnie niepojętym. Krążył bez celu, czasami nieświadomie wracając w te same miejsca. Głowa bolała. Krew już dawno zakrzepła, od czasu do czasu czuł zawroty głowy i mdłości. Ale mimo to czuł się wystarczająco dobrze, by iść nadal.
Błąkał się po lesie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, przez korony drzew przebijało się coraz mniej promieni słonecznych. Nie chciał zostać w lesie na noc. Nie chciał znów przeżyć piekła. Bóg jeden wie, jakie bestie kręcą się tu po zachodzie słońca.
Cały czas był pogrążony w otchłaniach swoich myśli. W otchłaniach swojej pamięci, która go tak rozczarowała. Nawet nie zauważył, jak wyszedł z lasu.
Przed nim rozpościerało się kilka wyżyn. W oddali, na najwyższej z nich był doskonale widoczny budynek. A raczej kompleks budynków ogrodzonych murem.
Co to jest? Jakiś mały zamek? Pomniejsza twierdza? A może siedziba rozbójników? Nie, nie w otwartym polu. Nie śmieliby…
Ruszył w kierunku swego nowego domu.

(5)
- Jak się nazywasz, chłopcze?- zapytał się przeor.
Był to wysoki, muskularny człowiek, prawdopodobnie już po 50-tce. Jak na swoje lata trzymał się bardzo, ale to bardzo dobrze: chłopiec był pewien, że w walce na pięści położyłby niejednego młodzika, a i pewnie ostrze nie było mu nieznane. Był łysy, a jego błękitne oczy wyrażały zarówno chłód i profesjonalizm, jak i troskę połączoną z odpowiedzialnością. Ubrany w czarny habit z naramiennikami wyglądał nieco groźnie. Na szyi miał zawieszony duży, złoty krucyfiks.
Chłopiec milczał.
- Jak się nazywasz, chłopcze?- zapytał jeszcze raz przeor, tym razem nieco łagodniej.
- Nie… nie pamiętam.- powiedział po chwili milczenia chłopiec.
Opowiedział przeorowi to, co jeszcze nie uciekło z jego pamięci. Przebłyski czegoś takiego, jak dom rodzinny. Przebłyski częstych wypraw do miejsca, które uważał za raj. Przebłyski jego wielkiej miłości. I wreszcie nocny incydent, który wydarzył się na jego oczach.
Przeor słuchał. Gdy chłopiec skończył kapłan krzyknął:
- Haaaroold!
Do pokoju nieśmiało wszedł niski, szczupły kleryk.
- Znowu podsłuchiwałeś.- powiedział przeor.
- Nie, proszę szanownego ojca… Ja tylko przechodziłem obok i pomyślałem, że…- zaczął kleryk Harold cicho, ale przeor mu przerwał.
- Nie tłumacz się. Oj, Harold, Harold… Ale to nic, dobrze, że tu jesteś. Zaprowadź chłopca do pokoju. A potem każ do mnie przyjść Antoniemu i Filistynowi.
- Dobrze!- odpowiedział kleryk ucieszony, że nie czeka go kara za jego nadmierną ciekawość.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ..::WarlandRPG::.. Strona Główna -> Jadalnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin